Piękny słoneczny dzień. Idziemy z Sarunią na spacer. Ja jako opiekunka i właścicielka, Sara jako moja kochana sunia, rasy miniaturowy sznaucer „sól i pieprz”. Wybieramy kierunek – sąsiednie osiedle, przechodzimy po pasach i mijamy bezdomnego mężczyznę z piszczącym, dziecięcym wózkiem, załadowanym po brzegi jakimiś brudnymi kartonami.
Obok, grzecznie przy nodze swego pana idzie pies, średniej wielkości, spokojny, opanowany, bez smyczy. Sara wyraziła swoje niezadowolenie głośnym szczekaniem. Nienawidzi piszczących wózków.
Po drugiej stronie ulicy udałyśmy się oczywiście w inną stronę niż nasi podróżnicy.
Spacer był długi. Sarunia nawąchała się do woli. Wracamy do domu. To trzeba mieć szczęście. Znów spotykamy naszych podróżnych. Siedzą na ławce przy śmietniku. Pies leży obok pana. Czeka. Pan wyciąga z kartonu zawiniątko. Chyba chleb, może kanapka, nie widzę dokładnie. Coś zaintrygowało mnie w tych dwóch biednych istotach. Obserwuję. Może nieładnie, ale co tam. Jestem w końcu na spacerze ze swoim psem. Pan przełamuje chleb na dwie równe części i jedną daje swojemu psu. Jedzą w milczeniu. My też stoimy w milczeniu, wózek nie piszczy więc Sara nie szczeka, zresztą zajęta jest nowym śladem przy drzewie. Oni jedzą. Piesek, fajny kundelek, czarny. Pan zarośnięty, z długimi włosami i brodą, w zielonej kurtce.Murzyn, przestań, mówiłem ci, że nie trzeba. Widzi pani nie mogę go od tego odzwyczaić – zwraca się do mnie.
- Chcesz jeszcze Murzyn? – odzywa się pan. Murzyn wesoło merda ogonem. Pan głaszcze go po grzbiecie. – No, masz jeszcze – i pan daje mu resztę swojej porcji. Są szczęśliwi – myślę. Połączyła ich niedola. Podchodzimy z Sarunią bliżej. Mijamy naszych podróżnych. Sara omija ich szerokim łukiem. Nagle Murzyn połknął ostatni kęs i liże pana po ręce. Pan wzdryga się na mój widok.
- Murzyn, przestań, mówiłem ci, że nie trzeba.
- Widzi pani nie mogę go od tego odzwyczaić – zwraca się do mnie.
- Ale to chyba miły gest – odpowiadam – pies w ten sposób wyraża swoje uczucia wobec pana.
- Robi to od kiedy go znalazłem.
I tu mój podróżny – jak go nazwałam – rozpoczyna swą opowieść, jak chodził po lesie w poszukiwaniu grzybów i jak usłyszał cichy pisk i skomlenie rannego zwierzęcia, jak podchodzi, jak się boi, jak widzi nieprzytomnego z bólu i głodu psa przywiązanego sznurem do drzewa.
- Widać, że próbował się uwolnić, bo całą szyję miał poranioną od ucisku sznura – powiedział cichym głosem. Z oczu bezdomnego popłynęły łzy. Murzyn siedział obok pana i przysłuchiwał się rozmowie. Chyba wiedział, że mówimy o nim. Tylko Sarunia nudziła się i chciała iść dalej. Opiekun Murzyna opowiadał dalej.
- Nigdy nie zapomnę tego jego spojrzenia. Patrzył mi prosto w oczy i szukał ratunku. Właśnie wtedy kiedy odplątywałem go z tego sznura on zaczął lizać mnie po ręce i robi to do dzisiaj, chociaż minęły już 3 lata. Myślałem, że nie przeżyje, był taki chudy i chory. Sam go leczyłem jak umiałem, nie mam pieniędzy na weterynarza. Nazwałem go Murzyn i tak zostało. Chciałem go oddać komuś, nawet szukałem mu domu, bo widzi pani sam niewiele mam, ale kiedy zachorowałem i nie mogłem chodzić to on przez cały tydzień przynosił mi jedzenie. Razem tak klepiemy biedę. Nie mamy nic oprócz siebie.
- Ma pan złote serce, a to coś więcej niż bogactwo- powiedziałam wzruszona tą historią. Popatrzyłam na moją Sarę. Stała cicho wpatrzona w podróżnych. Może też rozumiała o czym rozmawiamy. Pożegnałyśmy się grzecznie i udałyśmy się do domu.
Przytuliłam Sarunię i pomyślałam o Murzynie przywiązanym do drzewa. Przypomniał mi się wówczas wiersz „I tak cię znajdę” B. Borzymowskiej. To, co zrobiłeś moim oczom bolało bardzo…Wiem, że musiałeś mieć ważny powód.. Na pewno byłem niegrzeczny i trzeba było mnie ukarać…
Bezdomny przyjacielu jesteś wielki.
Na pierwszy dzień świąt miłe opowiadanie. Mam nadzieję, że zwierzaki dostali mały upominek od swoich właścicieli.
Przypominam, że źródło tekstów jest umieszczone na dole strony.
Kiss & Hug
sweet_dziewuszka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz