Wszystko wydarzyło się w piątek po południu.
- Byłam z Miśką na spacerze, po drodze chciałam coś kupić w księgarni. Weszłam do Galerii Przymorze, przed sklepem przywiązałam psa. Być może smycz się rozluźniła, tak że Misia czekała luzem, ale na pewno się stamtąd nie oddalała, znam ją w końcu ponad 10 lat. Zawsze się pilnuje i grzecznie czeka na mnie - zapewnia Łucja. - Po jakiejś półgodzinie wychodzę ze sklepu, patrzę, a psa nie ma! Strasznie się zdenerwowałam. Zaczęłam wypytywać ludzi, czy nie widzieli takiej średniej wielkości suczki, czy ktoś jej nie zabrał. W końcu ochroniarze mi powiedzieli, że ktoś wezwał straż miejską, a oni z kolei zawiadomili schronisko. Kierowca schroniska przyjechał ich samochodem i zgarnął Misię. Zadzwoniłam do Promyka i strażnik potwierdził, że suczka pasująca z opisu do Miśki niedawno została do nich przywieziona razem z czterema innymi psami. Ale na jej odbiór było już za późno, mogłam po nią pojechać dopiero następnego dnia.
W sobotę Łucja bez problemu odebrała zwierzaka. - Musiałam tylko mieć ze sobą jej książeczkę zdrowia, mój dowód i 70 zł za dowóz, plus 16 zł za pobyt w schronisku. Sporo kasy w sumie, ale najważniejsze, że psina znów jest w domu. A opiekunka psów powiedziała mi, że ostatnio to prawdziwa plaga z tym, że ludzie alarmują, że pies czeka pod sklepem - dodaje Łucja.
Piotr Świniarski, kierownik gdańskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt "Promyk", potwierdza fakt, że takie przypadki zdarzają się dość często: - Może plaga to za dużo powiedziane, ale rzeczywiście nieraz trafiają do nas psy zabrane spod sklepu. Ludzie bywają nadgorliwi - wzywają nas albo straż miejską, zamiast najpierw sprawdzić, czy właściciel nie robi po prostu zakupów. Dlatego staramy się w takich sytuacjach najpierw pytać, od kiedy pies czeka, a gdy osoba zgłaszająca odpowiada, że od kwadransa, prosimy, żeby dała znać ponownie za godzinę czy dwie, dopiero wtedy podejmujemy interwencję. Ale zdarza się, że ludzie nie mówią prawdy, chyba z nadgorliwości przesadzają, mówiąc, że pies czeka na dworze już od dwóch godzin. Sądzę, że działają w dobrej wierze, choć zdarzają się i złośliwcy, którzy specjalnie nas wzywają po to, by zrobić na złość sąsiadowi.
Na dowód kierownik gdańskiego schroniska opowiada o psie rasy chow-chow, który ze trzy razy trafiał do Promyka.
- Jego właściciel mieszkał w bloku, nie pamiętam już teraz w jakiej dzielnicy. Wychodził z nim na spacer, nieraz też uwiązywał psa na smyczy, idąc po zakupy. I wtedy ktoś z osiedla dzwonił do schroniska, by nasz kierowca przyjechał po psa. W końcu zorientowaliśmy się, że za każdym razem chodzi o ten sam rejon i tego samego chow-chow, i przestaliśmy reagować. Przecież to spory koszt dla właściciela i niemało nerwów zarówno dla niego, jak i dla zwierzęcia - mówi Świniarski.
Bywa jednak i tak, że właściciele nie palą się pod odbiór psiaka. - Gdy pies jest zaczipowany, od razu kontaktujemy się z jego właścicielem i informujemy, że pies jest u nas - kontynuuje Świniarski. - A ludzie nieraz zgłaszają się dopiero po paru lub parunastu dniach albo i wcale. A to równa się porzuceniu, czyli jest to łamanie Ustawy o prawach zwierząt. Wtedy do właściciela wysyłamy straż miejską lub policję, by grzecznie, acz stanowczo, przypomniała człowiekowi o obowiązku odebrania psa. Niestety, nie zawsze to skutkuje i pies zostaje w schronisku.
Ally ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz